sobota, 20 lutego 2010

Konkurs literacki “Płynąc pod prąd”

Gimnazjum nr 19 im. Zbigniewa Herberta we Wrocławiu zaprasza wszystkich milosnikow Pana Cogito do wziecia udzialu w ogolnopolskim konkursie literackim.
Zaproszenie to skierowane jest takze do gimnazjalistow poza granicami kraju, czyli do mlodej Polonii. Mysle, ze ten piekny pomysl pani mgr Malgorzaty Krol zacheci Was do pisania. Trzymam za Was kciuki!

Temat pracy konkursowej

Zbigniew Herbert w „Przesłaniu Pana Cogito" napisał o tych, którzy „(…) płyną pod prąd (…)”, że są spadkobiercami „(…) Gilgamesza, Hektora, Rolanda obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów (…)”.
Przedstaw w dowolnej formie wypowiedzi pisemnej lub wiersza historię bohatera nieznanego szerokiemu gremium, osadzonego w konkretnej rzeczywistości historycznej, społecznej, rodzinnej, który był lub jest wierny, podobnie jak Zbigniew Herbert, wartościom takim jak Bóg, Honor, Ojczyzna, Prawda – nawet za cenę utraty życia.

Ważne terminy
• do 28 lutego 2010
zgłoszenie udziału
• do 31 marca 2010
nadesłanie pracy
• 1 sierpnia 2010
ogłoszenie wyników
• we wrześniu 2010
wręczenie nagród

Organizatorzy:

mgr Małgorzata Król
Przewodnicząca i Koordynator Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego PŁYNĄĆ POD PRĄD

Gimnazjum nr 19 im. Zbigniewa Herberta ul. Dembowskiego 39, 51-670 Wrocław
tel. 71-348-02-04, fax. 71-348-23-80
e-mail: MalgosKrol@op.pl
Dowiedz sie wiecej na stronie konkursowej: http://javatech.zsi.pwr.wroc.pl/konkurs/

piątek, 19 lutego 2010

Konkurs "Moja Ameryka. Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością"

Kiedy w grudniu ubieglego roku dowiedzialam sie o konkursie literackim “Moja Ameryka,” od razu wiedzialam, ze musze w nim wziac udzial. Nie tylko dla siebie samej. Myslalam o Rodakach, ktorzy przybyli do Ameryki sami, bez rodziny, przebywaja i pracuja tu nielegalnie. Prawie niezauwazalni golym okiem, zyja w “cieniu” wielkich wiezowcow.
Interesuje mnie czlowiek, jego mysli, uczucia, charakter.
W mojej pracy chcialam pokazac Ameryke od srodka, czyli od wnetrza konkretnego czlowieka. Nurtowalo mnie jedno pytanie: Jak status nielegalnego imigranta wyciska sie na osobowosci ludzkiej? Co zmienia? Na bohatera wybralam kobiete. To moglam byc ja, ale nie tylko. Mogla nia byc kazda Polka, ktora w kraju zostawila meza i dzieci. Wybrala rozlake, by utrzymac rodzine. Nie przewidziala jednak wczesniej, ze na oltarzu tej rozlaki bedzie musiala skladac ogromne ofiary. Jest swiadoma tego, ze w momencie, kiedy wsiadzie z powrotem w samolot, juz nigdy nie wolno jej bedzie tu wrocic. Dlatego wytrzymuje. Wyobrazilam sobie jej mysli, przezycia, jej troski i oczywiscie upadki. Bo jest ich w naszym zyciu wiele. Tylko niewielu sie do nich przyznaje. Dlatego dalam jej odwage, by byla czlowiekiem, a co najwazniejsze, by tu w Ameryce odkryla siebie. Ameryka pozwolila jej zdjac maske z twarzy, zobaczyc, kim jest naprawde.
Dla mnie wazny byl proces wewnetrzny, przez ktory ona przechodzi.
Malo kto zwraca to uwage, a przeciez dzieki temu jestesmy ludzmi.

Dziekuje pani Halinie Grajek (praca nr 26) za piekna, czerwona roze, ktora przyniosla mi do studia Polskiego Radia i za slowa uznania dla mojej pracy. Trzeba miec mocnego ducha, aby we wlasnym wywiadzie chwalic prace innych! Zgadzam sie z Pania, ze nasze zycie sklada sie z malych rzeczy - to umiejetnosc przebaczenia czyni nas wielkimi.
Dziekuje wszystkim, ktorzy oddali glos na moja prace, a pani Julicie Pindor za piekna idee konkursu i wysilek!
Oto moj pamietnik wyrozniony w konkursie - zapraszam na lekture:


Z pamietnika nielegalnej imigrantki (fragmenty)
Autor: Maria Pawlik

20 listopada 2005
Patrze z gory przez okno samolotu na morze swiatel wylaniajace sie z ciemnosci u moich stop. Slysze glos kapitana. Zapowiada, ze zblizamy sie do Chicago, przeprasza za dwugodzinne opoznienie. Mam wrazenie, ze miasto wita mnie z otwartymi ramionami. Znam Ameryke z historii, mediow i opowiadan tych, ktorym sie tutaj “udalo.”
Witaj kraju nieograniczonych mozliwosci. Witaj, moja Ameryko!

Pierwsza noc spedzam w hotelu. Nie moge usnac. Mysle o Piotrze, ktory z powodu stwardnienia rozsianego stracil prace w kopalni Turow i o naszych synach, Grzesiu i Pawle. To dla nich tu jestem, by im bylo lepiej. Jutro zaczne szukac pracy i mieszkania.

16 grudnia 2005
Ide dumna ulica. Grudniowy wiatr smaga moja twarz, mrozi oddech. Moje pierwsze zarobione dolary w szczelnie zaklejonej kopercie niose do Western Union. Przesle do Polski. Przynajmniej moja rodzina bedzie miala prawdziwe swieta.

24 grudnia 2005
Moja pierwsza Wigilia w Ameryce. Ulice w swiatecznej szacie, swiatelka choinkowe w oknach, rodziny zbieraja sie przy wigilijnycm stole, skladaja zyczenia, spiewaja koledy,
a ja od dwoch godzin stoje na mrozie, przy budce telefonicznej. Probuje dodzwonic sie do domu. Nikt nie odbiera. Mam zle przeczucie. Drze na calym ciele. Nie moge tego opanowac. Nie wiem czy to z powodu zimna, czy z niepokoju o najblizszych.

25 grudnia 2005
Nareszcie sie dodzwonilam! Grzes odbiera telefon i mowi, ze ojciec przeszedl ostatnio ciezka grype, a ta “wywolala” nowy rzut choroby MS. Piotr lezy w szpitalu, nie moze chodzic, ma zaburzenia mowy, ale lekarze sa dobrej mysli. Lecza go wlewami z korty- zonem. Moj syn podaje mi numer do szpitala w Jeleniej Gorze. Dzwonie. Ktos odbiera telefon, przystawia sluchawke do ucha Piotra. Slysze jego ciezki oddech. Czuje wysilek, jaki go kosztuja slowa. Nic nie rozumiem. Gdybym miala pieniadze na bilet, polecialabym tam natychmiast. Chodze jak oblakana ulicami miasta, az zupelnie trace orientacje.

10 kwietnia 2006
Moje czterdzieste urodziny. Bez kwiatow, zyczen i gosci. Ciesze sie, ze moj maz czuje sie lepiej. To pewnie dzieki lekarstwu Interferon, na ktore ja tutaj zarabiam.

2 maja 2006
Dzwonie do moich dzieci. Pawel pyta, jak mi idzie w pracy. Mowie mu, ze swietnie. Chyba nauczylam sie klamac! Grzes chce wiedziec, jaka jest naprawde ta moja Ameryka? Odpowiadam mu, ze jest piekna, ze swoim ogromem przerasta wszelkie wyobrazenia. Nie przyznaje sie, ze tej Ameryki prawie wcale nie widze, bo codziennie tne godzinami szynke w plastry w starej chlodni przy polskim sklepie na Jackowie, ze moje stawy nie znosza panujacego tu zimna, sa spuchniete i obolale, ze ich nie lecze, bo nie jestem ubezpieczona. A moze to nie stawy, moze to duszona od wewnatrz tesknota, ktora znalazla sobie takie ujscie?

24 maja 2006
Kiedys marzylam o zwiedzaniu miasta. Teraz je “zwiedzam” szukajac nowej pracy. Dumne wiezowce downtown sa moim punktem orientacji. Boje sie, gdy trace je z oczu. Jade kolejka Red-Line na poludnie Chicago. Na kolanach trzymam mape miasta i Dziennik Zwiazkowy z ogloszeniami. Jestem jedyna “biala” osoba w przedziale. Otyla kobieta po trzydziestce wyciaga reke po jalmuzne. Dwoch podrostkow chwyta ja pod ramiona i wypycha z pociagu na najblizszym przystanku. Czy ze mna zrobia to samo? Gdyby Piotr tu byl, chwycilabym go mocno za reke. Wysiadam.

25 stycznia 2007
Kazdy moj dzien w Chicago zaczyna sie tak samo: od pukania do drzwi obcych ludzi. Jestem zdana na ich laske lub nielaske, zawsze w gotowosci, by spelniac zyczenia. Taka jest rzeczywistosc nie tylko tej “mojej” Ameryki. Taka cene placi tu za nielegalny pobyt wiele ludzi. W Polsce mialam czas, by usiasc w miekkim fotelu, poczytac. Tu nie mam ani fotela, ani ksiazek, ni sily, by sie skupic. Nie sadzilam, ze bedzie az tak ciezko. Noc nie wystarcza, by odpoczac. Nie skarze sie. Lykam tabletki przeciwbolowe, mysle o rodzinie i posuwam kazdy dzien jak Syzyf swoj kamien pod gore.

13 grudnia 2007
Czy wymiotujac mozna usunac z pamieci ludzi i zdarzenia? Chce wymazac z niej imie i wspomnienie czlowieka, u ktorego pracowalam przez ostatnie miesiace. Sprzatalam jego dom, wdychalam jego kurze, pralam przepocone koszule i smierdzace skarpetki, gotowalam. Pewnego dnia poprosil, by wzniesc z nim toast za jego awans w pracy. Odmowilam. Powiedzial, ze jestem jedyna osoba, z ktora moze sie cieszyc, ze naleze do rodziny. Jego slowa zadzialaly jak miod na rane. Zgodzilam sie. Szybko poczulam dzialanie szampana w mozgu. Przymknelam oczy. Stalo sie. To byl poczatek. Z tego jednego razu zrobilo sie wiele razy. Wstydze sie. Chce o tym zapomniec. Ide spac.

03 stycznia 2008
Te codzienne wymioty zwalaja mnie z nog. Jestem w ciazy.

10 marca 2008
Wlasnie wyrzucono mnie z mieszkania. Jestem na bruku. Z walizka w reku. Z malenkim, nowym zyciem, tetniacym coraz wyrazniej tuz pod moim sercem i ciezka, niezdolna do myslenia glowa. Jade na lotnisko.
Dzwonie do Polski. Moj maz zauwaza, ze moj glos jest inny, drzacy. “Mam dosyc Ameryki, chce wrocic do domu”- mowie. On nie rozumie, nie pyta nawet, dlaczego. “Musisz tam jeszcze troche wytrzymac! - jego glos brzmi w moich uszach jak rozkaz. - Zapomnialas, ile kosztuja moje lekarstwa? Zapomnialas o potrzebach naszych dzieci?”
Nie moge wykrztusic slowa. Odkladam sluchawke. Wychodze z budynku lotniska. Widok odlatujacych samolotow kluje w oczy. Czuje sie jak wysiedleniec, ktory stracil prawo do domu w starej ojczyznie a w nowej jeszcze na nie nie zasluzyl.

20 kwietnia 2008
To bylaby ona!

15 maja 2008
Ciagle miewam ten sam sen. Widze moja nienarodzona coreczke. Biega po naszym ogrodzie wsrod kwitnacych tulipanow. Usmiecha sie do mnie. Otwieram okno, wyciagam rece…. Nagle krzyk! Budzi mnie ze snu kazdej nocy i dlawi.

03 czerwca 2008
Jestem w kosciele ojcow Jezuitow. Chce zrzucic z siebie ten koszmarny ciezar winy. Kiedy klekam przed kratkami konfesjonalu, gwaltowny szloch tamuje mi mowe. Nie pamietam, ze absolucja jest laska. Wstaje i odchodze.

15 czerwca 2008
Kiedys uwazalam sie za osobe moralnie wrazliwa, dla ktorej zycie i godnosc ludzka sa najwazniejszymi wartosciami. Teraz kazde spojrzenie w lustro pokazuje mi, ze to byla obluda. “Musialam” przyjechac do Ameryki, by lepiej poznac siebie. Jestem jak popekane naczynie z gliny, niezdolne do utrzymania kropli zyciodajnej wody. Za to czuje coraz glebsza solidarnosc z tymi, ktorzy tutaj, podobnie jak ja, dotkneli plecami ziemi.

18 lipca 2008
Drzaca reka naciskam guziczki telefonu. Dzwonie do Piotra. Robi mi wyrzuty, ze tak rzadko dzwonie. Kaze mi kupic telefon komorkowy, zebysmy mogli czesciej rozmawiac. “Oszczedzanie musi miec granice”- mowi. Chyba czas zmienia ludzi.

1 wrzesnia 2008
Pracuje u pani Esther, Amerykanki chorej na Alzheimera. Jest jak duze niemowle, ktore trzeba przewijac, pilnowac i glaskac. Mieszkam w jej ogromnym domu. Po porannej kapieli sadzam ja w wozku inwalidzkim przy stole i karmie. Opowiadam jej o moim zyciu, chociaz wiem, ze nie jest w stanie tego zrozumiec. Kiedy jej sie tak zwierzam, robi mi sie lzej na sercu. Zabawne, jak sledzi mnie wzrokiem, potakuje i powtarza zapamie- tane gdzies z przeszlosci wyrazenie - “It was good in New York, it was good in Washington.” Mam wrazenie, ze jest zadowolona. Czasem usmiecha sie, jakby chciala mi powiedziec, ze miala moze troche latwiejsze od mojego, ale tez tylko ludzkie zycie.

20 kwietnia 2009
Marze o tym, by przytulic do serca moich dorastajacych beze mnie synow.

22 lipca 2009
Moja pani Esther nie zyje. Stracilam powiernika i przyjaciela!

6 grudnia 2009
Nie powiadomil mnie wczesniej. Po prostu kupil bilet i przylecial. Nie moge sie nadziwic jak ten chory czlowiek przetrwal te dluga, meczaca podroz. Rzucamy sie sobie w ramiona, a ja na chwile zapominam o tym, co nas dzieli.
Otwieram drzwi. Wprowadzam Piotra do mojego pokoju. Oglada stara kanape, kampingowy stol bez obrusu, jedno krzeslo i zdjecia naszych synow przyczepione tasma klejaca do sciany. Widze szok w jego oczach. “Nigdy mi nie mowilas, ze mieszkasz w tak okropnych warunkach” - mowi. Wzruszam ramionami. “Nigdy mnie o to nie pytales” - mysle. Nic nie odpowiadam.

8 grudnia 2009
Postanawiam opowiedziec Piotrowi wszystko po kolei. Tym razem nie moge go “oszczedzac” ze wzgledu na jego chorobe. Teraz chodzi o moje zycie. Kiedy dochodze do mojej afery, ciazy i poronienia, kladzie mi palec na ustach. Nagle wstaje, chwyta plaszcz i wychodzi sztywnym i chwiejnym zarazem krokiem. Rozumiem go.

20 grudnia 2009
Kiedys myslelismy tylko o tym, co mozna zyskac w Ameryce. Teraz dokonujemy bilansu strat. Piotr mowi, ze to co nas nie zabija, czyni nas silnieszymi, ze powinnismy zyc dniem dzisiejszym i patrzec w przyszlosc, a nie za siebie. Podziwiam go za te slowa.

Siedzimy na kanapie. Lzy plyna po moich i jego policzkach. …Probujemy “latac” nasze malzenstwo jak dziurawy dach. Wiem, ze juz nigdy nie bedzie tak jak dawniej, ale czuje, ze gdzies w glebi mojego serca, nadzieja zaczyna sie tlic slabym ognikiem. Po raz pierwszy od kilku lat oddycham gleboko.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Zona pana Cogito wspomina Ojca

Pan Cogito skarzyl sie czasem na swego ojca
i na surowy wyglad chmur swego dziecinstwa
niespelnionych marzen
jego ojciec z czasem -jak by nie bylo-urodzil sie po raz drugi
by rozpoczac process pomniejszania sie
im bardziej malal tym bardziej rosl w sercu pana Cogito
i nawet smial sie razem z nim z tych co przegrali
- cien pod kamieniem

Pamiec pani Cogito o jej ojcu jest bardzo ograniczona
sprowadza sie bowiem do widoku
polamanego dzieciego wozka w ogrodzie za domem
skulonego jak kurczaki pod stolem rodzenstwa
spalonych fotografii
zapachu odjezdzajacego samochodu
i ogromnej smugi dymu ktory zatrzymal sie na dlugie lata
nad domem miedzy droga a rzeka

To pewnie dlatego Pani Cogito nie pamieta nawet twarzy ojca
(i nie szuka cienia pod kamieniem)

Maria Pawlik, Czy moze byc inaczej
Antologia poetow chicagowskich, 2009